Zauważyłam, że Tildy wywołują bardzo skrajne odczucia.
Albo się je kocha, albo nienawidzi :-)
Przeczytałam ostatnio kilka niepochlebnych wypowiedzi na ich temat.
Przeczytałam ostatnio kilka niepochlebnych wypowiedzi na ich temat.
Nie u mnie, ale tak ogólnie.
...że jak długo można je szyć,
.. jak długo można je pokazywać,
... to już nudne,
...czy nie można już wymyślić czegoś innego..
Przyznam, że bardzo przejęłam się tymi opiniami.
Przyznam, że bardzo przejęłam się tymi opiniami.
Pomyślałam - ok, będę szyła coś innego...
No i szyłam.
No i szyłam.
Najpierw lale stojące, potem te bardziej "teatralne".
Na blogu się spodobały, cieszyły mnie pozytywne komentarze.
W realu - podobnie.
Na blogu się spodobały, cieszyły mnie pozytywne komentarze.
W realu - podobnie.
Rodzina, znajomi, stali klienci - oglądali, dotykali, chwalili...
po czym zamawiali Tildy.
po czym zamawiali Tildy.
Bo te długonogie panienki coś w sobie mają ...
Na swoich skrzydłach przynoszą uśmiech i dawkę dobrej energii.
Skromne, niepozorne, nie pchają się nachalnie przed nasze oczy,
tylko przysiadają cichutko gdzieś w kąciku
napełniając ciepłem nasze domowe ognisko.
Nie trzeba o nie dbać, nie trzeba na nie patrzeć,
ale sama ich obecność sprawia, że jest nam jakoś lepiej...
aaa! I można im powierzyć najgłębsze tajemnice!
Nie mają usta, nie wypaplają ;-)
Więc cóż ...
Więc cóż ...
Chyba nadal będę wypychała te chude nogi, tuliła do siebie śmieszne ciałka
i całowała różowe policzki :-)
A tym, którym Tildy się jeszcze nie znudziły, przedstawiam uszyte w ostatnich tygodniach dziewczynki:
i całowała różowe policzki :-)
A tym, którym Tildy się jeszcze nie znudziły, przedstawiam uszyte w ostatnich tygodniach dziewczynki:
kuchenna kawowa:
kuchenna ziołowa:
weselne:
krawiecka:
i personalizowana:
Pozdrawiam cieplutko,
a przeciwniczki przepraszam :-)